Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go nie zaznał, bo mu cały żywot upłynął spokojnie i w cichości, ale jako człowiek letni już i wypraktykowany, widział na swoje oczy i od ludzi słyszał, że się takie sztuki szatańskie praktykują na świecie i siła złego robią.
Rozmyśliwszy się dobrze, jeszcze bardziej się Zacharyasz w tem utwierdził, żeby Wojtusia odnaleźć i Rafałowi przed oczy przyprowadzić. Może gdy szlachcic ujrzy to dziecko, które całkiem za stracone miał, może gdy je ujrzy, to uraduje się i ucieszy, a od inszych pomyśleń serce swoje odwróci.
Tak sobie rozmyślał Zacharyasz i radby już lotem ptaka do Kraszanki się dostać, aby coprędzej zamierzenie swoje wykonać, ale droga była ciężka, piasczysta, a koniki zmęczyły się już tęgo i należało im dać wytchnienie. Akurat z po za drzew światło mignęło i Zacharyasz pomiarkował zaraz, że wychodzi ono nie zkądinąd, jak tylko z owej karczemki, o której łyki powiadali w miasteczku, że studnia przy niej dobra...
Koniki, czując że im się wypoczynek należy, przyśpieszyły biegu i żwawo zaciągnęły bryczkę przed karczemkę.
Chłopak z kozła zeskoczył, torby z obrokiem koniom na łby założył, a sam wyciągnął się na ziemi jak długi i już na urząd zasnął, wygodnie. Julcia, mając miejsca więcej, bo Zacharyasz z bryczki zszedł, także się na dobre do snu zabrała.
Zacharyasz do karczemki wszedł. Tam, za szynkwasem żyd już niemłody siedział, kilku chłopów prze-