Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

beczki zaczynać, ale nic, Rafał albo odrzekł co, albo i wcale nic nie powiedział. Umyślił sobie tedy stary szlachcic samemu pojechać i chłopaka odnaleźć, bo tak sobie kalkulował, że jak syn przed ojcem w swojej osobie stanie, tedy się w ojcu krewność odezwie.
Tak sobie to Zacharyasz rozważył i rozmyślił w swojej głowie, a bardziej w serca swego poczciwości i oto pojechał, powiedziawszy żonie, że chce stare śmiecie zobaczyć.
Ale gdzie Lipowice! gdzie Kraszanka!...
Jechał tedy stary Głowacz z Julcią, którą mu żona gwałtem prawie do kompanii w drodze narzuciła, jechał i dumał.
Noc letnia była ładna jako rzadko, cichość wszędzie, tylko ciepły wiaterek między listkami chodził, tylko het wysoko, na niebie gwiazdki złociste mrugały...
Drzemała Julcia i chłopak drzemał, a Zacharyasz myślom swoim wodze puścił i ciągle tylko o tym Rafale rozmyślał.
Dziw co w tym człowieku być może — zgadnąć trudno. Czy go złe opętało? czy dla chciwości wielkiej tak zdziczał, że prawie nie jako człowiek stateczny, nie jako obsiedziały szlachcic, ale prawie jako zwierz leśny chodzi, a wejrzenie ma takie paskudne, że nieraz jak z podełba łypnie ślepiami, to aż mróz po człowieku przejdzie. I czego chce ten Rafał? czego żąda? Jeżeli w grosza chciwości zaślepiony, jeżeli mamony żądny, toć ją ma! Gospodarstwo porządne, ziemi szmat piękny, inwentarz siaki taki, a i grosza sporo, bo i po-