Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie ukradnie mi ani jednego grosza. Wielki w tem próbant jestem. Ja raz sam, kiedy oto handlem się trudniłem, posłałem do jednego wspólnika, cośmy niby do współki handel mieli, tedy posłałem chłopa po duże pieniądze, parę tysięcy było. Chłop poszedł. Kilka mil drogi przecie. Po drodze swoje parę groszy co miał zgubił i nie mógł sobie nic nawet do zjedzenia kupić. A, powiadam, moich parę tysięcy miał przy sobie. Żeby choć rubla tknął! Głodem marł, przyszedł zbiedzony jak nieboskie stworzenie, że prawie upadł na progu, ale cudzego nie ruszył. A myślicie może, że on jeden taki?
— Pewnie.
— Nie, moi ludzie, podług mego pomiarkowania, każdemu chłopowi, co prawdziwy chłop z chłopów jest, gospodarski syn, można wiarę dać, nie ukradnie, nie zdradzi.
— Widzi mi się — Milczkowa rzekła — że pan Zacharyasz dużo tym chamom ufający jest.
— Moja pani, nie dzisiejszy ja, wiem co gadam. Chłop porządny, choć on chłop, ale poczciwość swoją ma, tylko na cztery rzeczy słaby... Jak jeno którą obaczy, nie wytrzyma, żeby najnabożniejszy był, najrzetelniejszy, najuczciwszy na wszystko insze, na te cztery rzeczy, powiadam, nie wytrzyma, musi ukraść.
— Na cztery?!
— Wiadoma rzecz, próbuj przyjechać do wsi i zostaw bat na wozie.
— Ale! ktoby głupi był zostawiać?!
— A ma się rozumieć, zaraz ukradną. Ledwieś