Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieka szła, tedy już w onym lesie gospodarzów namnożyło się dużo, a po prawdzie nie było żadnego...
— Wiadomo jak to bywa w takiej okazyi, zniszczenie.
— Ma się wiedzieć, że zniszczenie. Kto wpadł to i brał, a kto mocniejszy to lepszy. Ten sosenkę, ów dąbka, inny choć i brzózkę, jak mogąc, to ściął i wywiózł. Inszy z potrzeby, a inszy prosto z przekory, myśląc: ty sobie prawuj, a ja co wytnę to wytnę. Rwali z Zawadek, rwali i z Lipowic, jak jeno który mógł, a prócz tego, obaczywszy że w lesie gospodarza sprawiedliwego niema, chłopijaszki także się zaczęli nocami do lasu wymykać, a wiadomo że dla chłopijaszka sosenka pierwszy smak! Przy inszym chłopie można srebra ćwierć bez rachowania rozsypać, nie ruszy, choćby głodem przymierał, bo powiada grzech, ale na dąbka, na sosenkę, to już jak wilk na owcę.
— Wiadomo, chłop chytry na drzewo.
— Oj, oj, a ja powiadam, że żeby nawet w kościele, na ołtarzu dąbek wyrósł, to go chłop ukradnie, bo już jego natura chłopska taka jest.
— Prawdziwie, Pietrze — odezwał się Zacharyasz — już ja tyle lat między chłopstwem siedzę i znam ich jak łyse konie.
— Złodzieje i tyle — mruknął, poziewając Milczek.
— To nieprawda — zaprzeczył Zacharyasz.
— Ale!
— Mówię że nieprawda i nikt mi nie zaprzeczy. Ja przez chłopa pieniędzy, wiele kto jeno chce, poślę,