Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzatki gruszki będą już do jedzenia zdatne i te słodkie jabłka papierówki, co same najpierwsze są i co je zaraz żydy do miasta na stragany wywożą.
Chłopak nurkuje między drzewiną, a patrzy a miarkuje sobie, że jeszcze zanim po łacinie zacznie gadać, to tu w sadzie latoszyńskim spustoszenie wielkie uczyni i z każdej drzewiny, z każdego krzaczka słodkości owocu spróbuje.
Wypatrzył też również wszystkie miejsca, gdzie gniazda ptasie były i te gdzieby potrzaski i sidła sposobnie można zastawiać, bo łacina łaciną, a ptaki ptakami, chłopak zaś miarkując, że to jego swobody ostatki, chciał użyć świata dowoli.
Jest to podobno wielka prawda, że komu z młodości psie figle nie w głowie, ten gdy na człowieka wyrośnie, stateczności też mieć nie będzie, a powiadają też, że i to piwo najlepsze, co się wyburzy i wyszumi zamłodu...
Gdy młody Milczek tak po sadzie nurkował, a prawie każdą drzewinę od listka do listka przejrzał, słońce się do zachodu całkiem nachyliło i zaszło, a świat począł się chować w mroki, co nieznacznie, niewiadomo zkąd wyłaziły i kładły się po ziemi jak cienie.
Nowy miesiąc, sierpowaty, w górze świecił, a tu i owdzie gwiazdki już mruganie swoje nocne zaczęły. Wiaterek ciepły był, to też ludzie nie schodzili z przed pałacu.
Dobrze im było siedzieć na onych schodkach kamiennych, pogawędzić oto po sąsiedzku, tembardziej,