Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, chodź już, chodź, dam ci co przegryźć, kiedyś taki przepadzisty, że bez jadła i parę godzin wytrzymać nie możesz.
— Niby to ja jeden taki — rzekł, tłómacząc się — toć to jest właśnie wiosna, a o wiośnie każde stworzenie do jadła chytre, tembardziej człowiek i przy takiej robocie. Co to dziś socha! Jak się człowiek nadźwiga a nachodzi po roli, toby nietylko chleba kawałek, ale i parę wołów zjadł.
Tak sobie gwarzyli i przekomarzali się Milczkowie, a chłopak blizko drzwi stał i słuchał.
Radość niezmierna go zdjęła, gdy się dowiedział, że już niezawodnie do szkoły pojedzie. Żal mu było trochę Latoszyna i rzeczki i krzaków i onych wróbli, którym gniazda wykręcał, ale większa ciekawość w nim była. Chciał to zobaczyć, czego jeszcze nie widział; wielkie miasto, ludzi, a od matki tyle się o tem różności nasłuchał, że radby w jednym momencie frunąć, jak ptak na skrzydłach, do onego świata wielkiego.
Między szlachtą latoszyńską było o pomyśleniu Milczków dużo gadania. Zacharyaszowa kręciła głową, bo ją trochę i zazdrość brała; Piotr wzdychał, że chleb ludzi bodzie, bo się przy nim zaraz i honorów zachciewa, jeden tylko Ignacy, jako światowy człowiek i niejedno znający, a i sam do czytania wielki ochotnik, chwalił Milczkom, że dobrze czynią i namawiał, aby na ludzkie gadania nie zważając i pieniędzy nie żałując, pchali chłopaka ciągle, dopóki całkiem