Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śrótu, czy siekańców, to można było strzelać jak z armaty, choćby do najgrubszego zwierza.
Jak Rafał tę strzelbę kupił, była trochę popsuta, bo kurek w niej zardzewiał i wcale nie dawał się podnieść, ale kowal latoszyński, mechanik na wszystkie obroty sposobny, wziął się do niej, sprężynkę w zamek nową wstawił i wyrychtował ją na podziw. Zaraz się też Rafał do strzelania wziął i w krótkim czasie tak się wypraktykował, że z najpierwszymi strzelcami mógł się równać.
Wyraźnie z rodu już taka zdatność!
Sąsiedzi zazdrościli Rafałowi takiego statku wspaniałego, wszyscy zazdrościli, a już najbardziej Milczek; ten omal się nie skręcił, żeby sobie podobną rusznicę wyspekulować i miałby ją pewnikiem, ale żona broniła. Bała się kobieta, żeby szlachcic, myśliwskiego smaku zaznawszy, nie rozwydrzył się do reszty i po lekkości chodzić nie nawykł.
Tedy się musiał nieborak smakiem obywać, choć go zazdrość okrutna brała i choć aż piszczał do broni. Tymczasem Milczkowa jeszcze się bardziej zawzięła, obaczywszy, że i Rafał, choć taki kutwa i chciwiec, mało co domu i gospodarstwa pilnuje, tylko po lasach się włóczy. Tem większy ją strach zdjął, żeby się Milczek całkiem nie zbałamucił i ma się rozumieć o strzelbie już nawet słuchać nie chciała.
Niech Bóg broni, żeby miała mieć z mężem takie życie jak Rafałowa ze swoim...
Nikt nie wiedział, co się tam w czworaku koło olszyny porobiło, bo Rafał z nikim prawie nie mówił,