Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy do latoszyńskiej szlachty należący, czy do chłopów...
Rafał tedy, własności cudzej nie tykając, na swoim gruncie zasiadał ze strzelbą i oczekiwał spokojnie, przy miesiącu, godzinę, albo i dwie, póki się koziołek lub sarna nie ukaże, a skoro się tylko ukazała, to złożył się, przymierzył i gruchnął w nią siekańcami, że padła wnet jak od pioruna.
Nie bagatelna to rzecz sarna i ile razy zdarzyło się Rafałowi taką sztukę uśmiercić, zaraz ją Mordko w świat puścił za dobre pieniądze.
Dziw wielki, jak się Rafał prędko strzelać nauczył, bo wprzódy mało kiedy z tem do czynienia miał.
Piotr powiadał, że widać w rodzie jego zdatność taka jest i mówił nieraz (bo trzeba wiedzieć, że Piotr był wielu rzeczy pamiętny i o dawnych czasach jak z książki nieraz prawił) tedy Piotr powiadał, że w Rafała famili dawnością kilku wielkich strzelców było, a jeden to podobno z francuzkim królem aż w ciepłe kraje chodził, gdzie naród całkiem odmienny i jakoby wiary pogańskiej. Może i to być, że po owym familiancie Rafał zdatność miał taką.
Na strzelbę wykosztował się setnie, bo gotowym groszem cztery ruble za nią dał i dwa złote, a choć miała łoże spękane i w paru miejscach drutem spięte, ale do strzału była niezawodna, a niosła, że niech święci Pańscy bronią! I flinta to była co się nazywa piękna. Z półtrzecia łokcia długa, lufsko miała takie, żeby w nią gruby kij można wsadzić, jak zaś się w nią wsypało ze trzy dobre naparstki prochu, a z pół garści