Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a gdy kobieta aż piała ze złości, aż ochrypła od krzyku, rzekł jej spokojnie, jako i pierwej:
— Mówię ci, idź!
Tedy już w niej wezbrała wszelka złość, jako rzeka o wiośnie, kiedy śniegi rozpuszczą, a wszystka woda z pola i ze wzgórzy do niej spłynie i w korycie się zmieścić nie może, więc z brzegów wystąpi i szumi i hula i pieni się i pluska i tamy zrywa, młyny obala, mosty znosi... siano z łąk, zboże z pól porywa...
Tak się rozchodziła, rozszalała prawie Zacharyaszowa kobieta, bo ze zgryzoty, markotności, a bardziej jeszcze z ciekawości, paliło ją jak ogniem i żółć się w niej zapiekła i żal, że już się powstrzymać nie mogła i musiała wybuchnąć jako ona góra, co mówią w bajkach, że z niej sama siarka i smoła wyskakuje, musiała wybuchnąć jako ogień, co podłożony pod strzechę tli się i tłumi, aż wreszcie, gdy wiatr na niego dmuchnie, porwie się jasnością wielką i płomieniem i obejmie całą budowlę i trzeszczy i syczy i iskrami miota, niby na obrazie smok, którego Michał święty archanioł wielkim mieczem przebija.
Ale jako głaz twardy opiera się wodzie i choć fala wszystką mocą na niego bije, on stoi jako stał, tak Zacharyasz na żony rozchodzenie się i pomstowanie nie zważał. Stał on sobie spokojnie, niby jak dzika gruszka na miedzy, co się ani wiatru dmuchania, ani burzy ryczenia nie lęka.
Przyszedł do komina, węgielek na świeżą fajkę położył, rozdmuchał ono palenie, z rozmysłem, powoli,