Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ktoby tam krzyku jego słuchał. Dwie dziewuchy uczepiły mu się u ramion i ciągnęły co siły, a Rafał się pod wierzeje podsadził, stęknął raz i drugi, naparł ramieniem aż wyleciały het z zawias i z niezmiernym hukiem padły na klepisko.
Za wierzejami cała wojująca gromada do stodoły wpadła i rzuciła się na tę kupę słomy, na której pszczoli rój osiadł. I uczyniło się piekło, wrzawa, szamotania. Rafał padł na słomę, jako pawęz na nastroszoną furę siana i przygniótł ją do ziemi, a wraz ze słomą i pszczoły gniótł także.
Powstał pisk, brzęk, huk; pszczoły rozlatywały się, a cięły — tego w nos, tego w gębę, tamtego po rękach, innego i przez koszulę ćwikały, a widać, że w tych niemych stworzeniach, pewnie z żalu za matką, za rojem zmarnowanym, wszystka się złość i wściekłość zapiekła, bo gdzie kogo pszczoła ucięła zaraz guz jak dobry kartofel wyskakiwał...
Puchły wnet wszystkie gęby jak maszkary i wykrzywiały się szkaradnie.
Hulajdusza, który był suchy i szczypowaty, tak odrazu na obliczu potłuściał, jakby się ze trzy lata samą słoniną pasł. Zacharyasza, Kundy, dziewczyn i Piotra rodzona matka by nie poznała, a już najbardziej dostało się Milczkowi, bo się pszczoły na jego nos i usta zawzięły i tak zeszpeciły, że do człowieka wcale podobny nie był...
Gdy pokąsanym ból dojmować zaczął, zaprzestali bitwy; stanęli zadyszani, a może i zawstydzeni,