Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom III.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w dyrdy przy nim biegli, a że wyprzedzali Rafała, dla lekkości, więc też i on kłusować począł i tak biegli wszyscy trzech na wyprzódki, dysząc, sapiąc, tłocząc się w tym pędzie między sobą.
Przed stodołą kobiety już stały i dzieci co z ciekawości przybiegły. Kunda trzymała przetak w garści, a Zacharyasz brał się wierzeje do stodoły otwierać, gdy z hukiem i krzykiem Rafał, Milczek i Piotr na niego wpadli.
— Co to? co za napaść! — zawołał Zacharyasz.
— Pszczoły dawaj! — krzyknął Rafał — w mojej słomie siedzą!
— Boże miłosierny, sędzią mi bądź — jęczał Piotr — a toć kupiłem to stodólsko za moje rodzone pieniądze, zapłaciłem nie śmieciami, ale czystym groszem jak szkło.
— Mądreście wy oba — krzyczała Kunda — ale niedoczekanie wasze! Julciu, Julciu, a przynieś-no z izby garnek z węglami, Dorotko, biegnij do ogrodu, próchna żywo!
— To wy myślicie moje pszczoły podkurzać? — zawołał Hulajdusza — te pszczoły, co w mojej słomie siedzą?
— Co w mojej stodole sobie miejsce obrały? Mnie krzywdzić chcecie, wy, panie Zacharyaszu, sąsiedzie, przyjacielu? — dogadywał Piotr.
Zacharyasz pod boki się wziął, spojrzał na jednego i drugiego i rzekł:
— A wy co do tych pszczół macie?
— Na mojej słomie siadły! — krzyczał Rafał.