Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co też było ludzi, jaki ścisk! myślałam, że mi wszystkie żebra połamią!
Rrzeczywiście, czasem łamią, ale ponieważ nie wszystkim się to trafia i nie codzień, więc przy zdarzonej okazyi prawdziwa Warszawianka znów sią stawia, znów się zręcznie przez gromady ludzi przepycha, i cieszy się, że jej omało nie zadusili.
Jak dla ptaka przestworze powietrza, dla zwierza gęstwina leśna, jak woda dla ryby, tak dla warszawianki tłum zdaje się być najmilszym żywiołem.
Andzia, blade dziewczyny i pani Petronela szły szybko, przeciskając się wśród ludzi z największą zręcznością.
W ogródku, jak zwykle przy święcie, było pełno. Wszystkie stoliki oblężone; pomiędzy gośćmi uwijali się garsoni w zatłuszczonych frakach i dziewczyny usługujące, z talerzami, szklaneczkami i kuflami.
Zawzięci i prawdziwi amatorowie sztuki, którzy przyszli napawać się pełnym okropności melodramatem za całą złotówkę, zwartym szeregiem otoczyli krzesła, i czekali z upragnieniem rychło się sztuka rozpocznie.
W krzesłach było pełno; loże wszystkie zajęte.
— Zawsze tak, gdy on występuje — szepnęła Mania do Andzi. — Publiczność przepada za nim.
Podniosła się wreszcie kurtyna. Grano odwieczny melodramat francuzki, pełen okropności i mordów. Kuzyn pani Kubikowej występował w roli szlachetnego, a prześladowanego przez losy młodzieńca. Kochał piękną dziewczynę, tę mu wydarto, chciał mścić się swej krzywdy, lecz przeciwnicy byli silniejsi, zginął