Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skiem i dziecinnem, a zarazem warsztat majstra Kulasińskiego, bardzo godnego szewca.
Zaledwie Józef bramę otworzył i ulicę zamiatać zaczął, wnet, „konduktorka“ gdyż tak ją zwykle nazywano, otwierała sklepik, do którego zaraz zaczęła napływać procesya sług z koszykami i bez koszyków, po bułki, chleb, węgle, drewka i po najrozmaitsze przedmioty, w które pani konduktorka zaopatrywała stale swój magazyn.
Z po za drzwi sklepowych, zamkniętych na sztabę żelazną, dawało się słyszeć stukanie, a na to hasło Józef rzucał miotłę, odejmował sztabę i sklep otwierać pomagał. Za tę czynność otrzymywał zwykle bułkę, a czasem, gdy właścicielka sklepu była w dobrym humorze — i kieliszek wódki, do której oficyalista pani Klejnowej miał pociąg stały i niezmienny.
— Dzień dobry pani — rzekł zdjąwszy sztabę i otworzywszy drzwi sklepiku.
— Dzień dobry Józefie, dzień dobry, możebyście nie wzgardzili kieliszkiem na śniadanie?
— Bóg zapłać. Wzgardzić nie wzgardzę i wypić wypiję, skoro pani taka grzeczna i chce łaknącego człowieka potraktować; bo choć Bóg miłosierny daje lato, ale zawdy rankiem chłód idzie, snadź od Wisły.
— Jakoś dziś w nocy było cicho? — rzekła.
— A cicho... o dwunastej z drugiego piętra lokatory przywlokły się, widać z tyjatru, a później już nikt...
— Dziw, że kawalerowie nie szturmowali nad ranem...