Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kłada świetlne smugi na wydeptanych chodnikach, na brukach, przeplata je cieniami od ścian.
Pracująca i nabożna ludność się budzi, słychać odgłos sygnaturek i dzwonów od Sakramentek, Franciszkanów, od Św. Jacka, Paulinów, od Pijarów, od Fary, od Św. Marcina... Śpieszą ludzie modlić się, pracować, lub też rozpoczynać dzień w szynkowniach, które także równo ze wschodem słońca otwarto. Biegną, popychają, potrącają się nawzajem i napełniają ulice tym gwarem i wrzawą, który od rana się zaczyna a dopiero późną nocą ustaje.
Tego dnia, zaledwie słońce wychyliło się z za Wisły, w ciężkich, okutych mocno drzwiach nieruchomości pani Klejnowej zgrzytnął klucz i z ciemnej sionki wychylił się stróż Józef, nizki, barczysty chłop, z twarzą szeroką i krótko przystrzyżonymi wąsami, ubrany w bluzę niebieską i czapkę barankową pomimo lata. Wyszedł przed dom z ogromną miotłą osadzoną na ciężkim kiju i zaczął nią chodnik i bruk zamiatać, mrucząc półgłosem na „paskudny naród“, który dzień w dzień, w piątek i świątek, śmieci i śmieci bez końca, jak gdyby nie miał nic lepszego do roboty.
Nieruchomość front miała wązki, o trzech oknach, była trzy, a właściwie czteropiętrowa, jeżeli liczyć za piętro mansardzik pod dachem z oknami w dymnikach, gdzie były małe stancyjki, chętnie przez kawalerów zajmowane. Na dole, po jednej stronie bramy znajdował się sklepik z wiktuałami, utrzymywany przez tęgą jejmość, wdowie po konduktorze kolejowym; po drugiej zaś stronie był sklep z obuwiem męzkiem, dam-