Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sny teatr jeszcze jest w Warszawie? Czy pański siostrzeniec istotnie tak rozpacza?
Faramuziński roześmiał się.
— Tyle pytań — odrzekł, — że nie sposób odpowiedzieć na wszystkie. Teatr jeszcze jest, ale za parę tygodni już go nie będzie. Co się tyczy mego siostrzeńca, rzeczywiście bardzo posmutniał. To chłopak z sercem, i Andzię szczerze kocha. Pytasz pani, z czem ja przyjeżdżam? Niedługo to pokażę; proszę tylko, niech pani, choćbym największe niedorzeczności mówił, nie zaprzecza mi, lecz owszem przytakuje. Jest to konieczne, bo inaczej cała moja praca i zabiegi na nic się nie przydadzą.
— Nie rozumiem.
— To bardzo dobrze, właśnie główną zaletą wyższej dyplomacyi jest niezrozumiałość. Powiedział to, o ile sobie przypominam, jakiś uczony Holender.
— Ach Boże! — zawołała, — cóż mnie obchodzi pański Holender i dyplomacya!? Ja się na takich rzeczach nie znam. Obiecałeś mi pan pomódz i o tę pomoc zapytuję, a zamiast odpowiedzi słyszę niezrozumiałe zagadki.
— Cierpliwości, kochana pani, trochę cierpliwości. Jedno z dwojga: albo mi pani ufa, albo nie... jeżeli tak, trzeba mnie słuchać; jeżeli nie — powiedzieć, żebym sobie poszedł.
— Zkąd taka stanowczość, panie Faramuziński?
— Chwilowa, pani dobrodziejko; mam nadzieję, że po niejakim czasie będę znowu pokornym barankiem i uległym służką, jak zawsze...