że posłaniec siedzi za długo, że prawdopodobnie list zgubił, że może nogę złamał idąc, albo został przejechany przez dorożkę.
Po całej godzinie męczącego oczekiwania, komisyoner zjawił się nareszcie i podał upragnione pismo.
Faramuziński rozdarł kopertę i rzucił okiem na list.
Zawierał on te słowa:
„Szanowny panie dobrodzieju!
Jestem w rozpaczy: moja gąska wyjechała z matką niewiadomo dokąd i podobno dopiero za parę tygodni powróci, jeżeli więc pan na koszta organizacyi trupy nie zaforszusuje, o własnej budzie nie ma co myśleć. Wie pan, że to tylko kwestya czasu, bo zawróciłem pannie głowę i prędzej czy później № 000 będzie mój; spełnienie więc naszych zamiarów tylko od pana dobrodzieja zależy, i nie wątpię, że na taką ewikcyę, jaką przedstawiam, zechce pan marne parę tysięcy zaliczyć. Z niepokojem oczekuję chwili, w której będę mógł pana dobrodzieja zobaczyć.
art. dr.“
Przeczytawszy ten list, Faramuziński poczerwieniał jak burak, oczy mu się zaiskrzyły, sięgnął do kieszeni i dał posłańcowi rubla.
— Na co czekasz? — zapytał, widząc, że komisyoner nie wychodzi.
— Wielmożny panie, nie mam reszty — odrzekł.
— Nie potrzeba, możesz ją sobie przepić, mój przyjacielu.