Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nią Klejnową, która twierdziła, że świat byłby dopiero wówczas szczęśliwy, gdyby wszystkie gmachy teatralne na kuli ziemskiej rozwalono, i zaorano miejsca, na których stały.
Obrona była szczera i nie wynikająca z chęci zjednania sobie względów Andzi, lecz z przekonania.
Andzia delikatność jego umiała cenić, nie była już tak oziębła i wyniosła jak przedtem, lecz okazywała mu uprzejmość prawie przyjazną.
Gdy przyszedł rada była, bo jego przybycie rozpraszało zły humor matki, odwracało rozmowę od kwestyi drażliwej, dawało możność przepędzenia kilku godzin czasu, jeżeli nie wesoło i swobodnie, to przynajmniej spokojnie, bez łez, bez wymówek ze strony matki, która, gdy były same, nieustannie do przedmiotu troski swojej wracała.
Raz urządził wycieczkę za miasto, popłynęli łódką na Kępę, we troje tylko, gdyż Faramuziński, którego także zapraszano, wymówił się brakiem czasu.
Całe prawie popołudnie, do późnego wieczoru, spędzili na świeżem powietrzu, wśród zieleni. Lato było w całej pełni, pogoda prześliczna. Chodzili dużo i były chwile, że matka zatrzymywała się zmęczona istotnie, czy może też z umysłu zmęczenie udając, aby dać młodym możność swobodniejszej rozmowy; ale Franek z okazyi tej nie korzystał. Śmiał się, mówił o wszystkiem, o najrozmaitszych przedmiotach, lecz ani słóweczka o sobie, ani o swoich uczuciach. Szedł obok ukochanej, patrzył na nią, słyszał jej głos i ro-