Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja! — odrzekła z gorzkim uśmiechem — ja o spoczynku! ja już przez kilka nocy nie spałam. Siadaj pan, poświęć chwilę dla biednej matki... Możemy mówić swobodnie.
— A Andzia?
— Jest tam w sypialni, zdaje mi się, że się już położyła. Pan wiesz, że ja nie mam na świecie nikogo.
— No, nie... są przecież ludzie, choćby ja...
— Tak, to prawda, pan jesteś moim jedynym, prawdziwym przyjacielem...
Twarz starego kawalera zajaśniała radością, pochwycił rękę Klejnowej i do ust przycisnął.
— Dziękuję pani — rzekł — serdecznie dziękuję!
— Za co?
— Za to, żeś pani raz nareszcie w moją... przyjaźń uwierzyła. Tak, nie zawiedziesz się pani na Faramuzińskim nigdy, nigdy! Jego czas, siły, zdrowie, życie, są dla pani. W wodę, w ogień, w piekło skoczę, gdy będzie potrzeba; na uczciwość i honor to przysięgam.
Stroskana kobieta oparła głowę na ręku i mówiła jakby sama do siebie:
— O! dla czego nie wprowadziłeś pan tu swego siostrzeńca wcześniej? Taki dobry, sympatyczny człowiek! Andzia byłaby z nim szczęśliwą... a teraz... teraz...
— Ha, któż mógł przewidzieć?
— Masz pan racyę, kto mógł przewidzieć, kiedy