Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom I.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ratujcie, ratujcie! — jęczała pani Kubikowa — przemówcież państwo do niego.
Emeryt ulitował się nad nieszczęśliwą kobietą.
— Panie dobrodzieju — rzekł do awanturnika z wielką uprzejmością, — pozwolę sobie, jako człowiek starszy i poniekąd zasłużony, zwrócić światłą uwagę pana dobrodzieja, że...
— Nelciu duszko — rzekł bas wskazując na emeryta, — powiedz mi, co to za zwierzę tu stoi w szlafroku?
Emeryt się żachnął.
— A, panie, to obelga, której nie zniosę...
— Precz ztąd! — ryknął Kubik — precz wszyscy!
W jednej chwili z nadzwyczajną zręcznością starowina znalazł się na drugiem piętrze; szewc zaś, jego żona, sklepikarka i reszta widzów zbiegli na dół i odbyli naradę, na której postanowiono, żeby Józef poszedł zaraz po policyę i po Faramuzińskiego, którego gospodyni zawsze w nadzwyczajnych wypadkach wzywa.
Tymczasem pan Kubik pochwycił żonę za rękę i wciągnął ją do pokoju; córki, nie chcąc matki samej zostawić, wbiegły za nią, i dalszy ciąg małżeńskiej tragedyi miał się odbyć w mieszkaniu.
Pani Klejnowa, z po za oszklonych drzwi swego mieszkania, przypatrywała się całemu zajściu apatycznie. Miała ona tyle własnych zmartwień, że wbrew swojej wrażliwej, energicznej naturze, nie zważała już na nic, przytem i do pani Kubikowej żal czuła.