Strona:Klemens Junosza-Pająki.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chwilowo zapanowała cisza, którą zaraz atoli przerwało wejście gości.
Naprzód przyszedł dziadzio Gancpomader, a w kilka minut później niejaki pan Izrael Meir Zwanzig, rudy, pękaty, uśmiechnięty zawsze i dowcipny. Mąż ten miał specyalne swoje zatrudnienie, przy którem trzeba być i uśmiechniętym i dowcipnym. Stręczył małżeństwa. Jest to czynność, przy której smutnym być na żaden sposób nie wypada.
Ujrzawszy Izraela, pan Hapergeld senior zrobił duże oczy, to samo uczyniła pani i dziadzio Gancpomader.
Spojrzenie ich, zwrócone do gościa, zdawało się mówić:
— Co ty tu u nas robisz?
Izrael wcale się tem nie zniechęcił, powiedział dobre słowo i usiadł przy stole, zupełnie, jak zaproszony gość.
Nareszcie dziadzio Gancpomader zapytał:
— Co wy robicie tu, Izraelu; o ile wiem, mieszkacie w innej stronie miasta.
— Moje kwiatki — odrzekł — wszędzie rosną i dlatego ja wszędzie bywam.