Strona:Klemens Junosza-Pająki.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obwódką, niby aureolą promienną, potem zlewała się ze złotem i zmieniała się w jakiś punkcik świetlny, amarantowy, purpurowy, w końcu krwisty. Otworzywszy szybko oko, pan Karol spostrzegał znowuż swoją wierną, maleńką towarzyszkę w codziennym czarnym stroju; trzymała się, jak zwykle, lewej strony i robiła ruchy, albo po linii prostej, zbliżając się do oka, to znów oddalając od niego, albo też po łagodnie krzywej, kołysząc się w powietrzu.
Ta mała muszka była zapowiedzią innych niespodzianek.
Czasem ni ztąd, ni zowąd, drgać zaczęła powieka, czasem wśród nocy, gdy było zupełnie ciemno, przed oczami migały w powietrzu plamy świetlne, w formie kół, albo też w postaci snopków promieni, bardzo jasnych.
Zdawało się nieraz panu Karolowi, że z odległej przestrzeni ku oku biegnie taka plama bardzo szybko, a wpadłszy w oko — ginie; zaledwie zginęła jedna, goni ją druga, oderwała się, nie wiadomo zkąd w górze — i biegnie do oka niesłychanie szybko. Były to niby robaczki świętojańskie, tylko duże i niedające się pochwycić.