Strona:Klemens Junosza-Obrazki z natury.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak pobraliśmy się, mogłam się przyzwyczaić do tego, że pieniądze rzucamy poprostu w błoto...
— No, no! cóż tam nowego? pewnie o sprawunki.
— Zapewne, ale nie mówmy o tym, ja wiem, że ty nadewszystko potrzebujesz spokoju... a dlatego, żebyś go miał, ja gotowa jestem obywać się bez sukni, a Zosia może chodzić w starym kapeluszu!
— Przecież przywiozłem na suknię i przywiozłem kapelusz!
— Ha! ha! — roześmiała się pani gorzko — ten materjał, coś przywiózł, dobry jest na pokrycie starej kanapy, a co się tyczy kapelusza... to sądzę, że gdyby Zosia włożyła go na głowę i przejechała się przez wieś, to...
— To co?
— Toby... toby wszystkie psy zawyły, zobaczywszy podobne czupiradło.
— A, Petronelciu, dość już tego! Za moje dobre serce, za to, żem prawie ostatni grosz wyciągnął dla was...
— Owszem, ja ci bardzo dziękuję, ja ci serdecznie wdzięczna jestem; chociaż, jak w tym razie, za dobre chęci.