Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

, podnosi ją powoli, wyżej, jeszcze wyżej, wreszcie uderza i mucha ucieka, a niemiec chowa brodę w kołnierz i robi niezmiernie głupią minę.
Przed oknem stoi gromadka malców i za każdem uderzeniem klapki bije niemcowi brawo.
Jakiś czupurny blondynek, z tornistrem na plecach tak się rozochocił, że zamiast bić brawo jak zwykle na własnej dłoni, zaczął z całej siły bębnić pięścią po plecach Edzia.
Jest to także pewien sposób zawiązywania znajomości, a nawet przyjaźni.
Edzio nie pozostał dłużnym w odpowiedzi i oddał szturchańca przeciwnikowi z dużym naddatkiem, potem obydwaj odskoczyli na kilka kroków i patrzyli na siebie zacietrzewieni, jak koguty.
Edzio ściskał drobne pięści i gotów był na nowo rzucić się do walki, ale tamten drugi wybuchnął nagle śmiechem:
— Ja cię wcale uderzyć nie chciałem — rzekł.
— Nie chciałeś? czegoż więc biłeś?
— Zdawało mi się, że kawaler jest mój kolega Wacek, a tymczasem nie. Takie skopsanie przez pomyłkę nie liczy się, tembardziej, że oddane.
— O! ja zawsze oddaję.
— Ho, ho, a cóż kawaler jesteś za jeden, do jakiej szkoły chodzisz?
— Jeszcze nie chodzę, ale będę chodził.
— Na wstępniaka?
— Nie wiem, jak zdam, może do pierwszej zdam.
— Ja właśnie w pierwszej jestem. W piłkę umiesz grać?