Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawalonem papierami, palił cygaro i czytał gazetę. Gdy mu zaanonsowano przybyłego, odwrócił głowę i spojrzał.
— Co to? od kogo? zapytał naczelnik.
— Od hrabiego Adolfa X.
— Od Adolfa! No proszę, przypomniał sobie o mnie, a dawno, dawno nie widzieliśmy się; przypomniał. No proszę, no proszę...
Włożył na nos binokle i odczytał list.
— Pan się nazywasz Kwiatkowski?
— Tak jest, Julian Kwiatkowski, do usług pana naczelnika.
— Dzierżawiłeś folwark od hrabiego? Pisze, że wyszedłeś z tej dzierżawy uczciwie, ale bez grosza.
— Klęski, nieurodzaj, panie naczelniku.
— Znam ja to mój panie, po dziesięć razy na dzień o tych losowych klęskach słyszę. Zwykła piosenka. Safanduły jesteście, niedołęgi, rządzić się nie umiecie, a zbankrutowawszy, jak w dym do kolei. Z pod ziemi wykop posadę, panie naczelniku, a daj.
— Jeżeli pan naczelnik nie może...
— Nie może, czy może, to inna kwestya. Czy pan jesteś żonaty?
— Żonaty.
— Potrzebne wam te małżeństwa! Co spojrzeć, to żonaty, kamieniem rzuć na chybił trafił, w żonatego trafisz. Małżeństwo to za kosztowna zabawka dla biedaków, zawsze to powtarzam. Dzieci zapewne są?
— Są panie!
— Ile?