Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po dychaczu od sztuki, a ty fachu dorożkarskiego bracie, stój jak przymurowany, śpij na koźle, czekaj aż coś kapnie. Żeby ich kolka! Było dawniej dobrze, a teraz licha zjedz i serdelkiem zakąś. Tak, panie kawalerze, teraz Warszawa na szczęt zmarniała.
— Takie miasto...
— Eh, to się tylko wydaje, a po prawdzie powiedziawszy, cóż to za miasto? W Łowiczu na jarmarku lepszy ruch bywa niż tutaj. Dawniej choć panowie w Warszawie byli.
— A gdzież się podzieli?
— Albo ja wiem: może powymierali, może zbiednieli, dość że niema. Byli tacy co po rublu za kurs dawali, a teraz to ci każdy lepiej taksę umie, niż pacierz. Widać, że ich w maleńkości w szkołach taksy uczą. Nie ma teraz panów, kawalerze, oj niema.
Edzio się obraził.
— Że ja pierwszy raz w Warszawie jestem, to sobie ze mnie żartujecie.
— Ja?
— A zapewne. Powiadacie, że panów niema, a tu ich tysiące snuje się po ulicach; przecież własnym oczom chyba mogę wierzyć.
Dorożkarz śmiechem wybuchnął.
— Panicz mówi o tych elegantach, co ich pełno wszędzie. Ha! ha! o to mi dopiero panowie, para po pięć, tacy panowie. Inszy i na tramwaj niema, nie tylko na dorożkę, a gdyby mógł toby duszę w lombardzie zastawił. Panowie, oj panowie oni! Rurę na głowie taki nosi, myślałbyś, że hra-