Strona:Klemens Junosza-Na bruku.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo mało, to tylko co najniezbędniejsze. Resztę mama przywiezie.
Po chwili jednokonna dorożka toczyła się od dworca. Ojciec z córką siedzieli w ciasnem pudle, chłopiec obok dorożkarza na koźle. Niewielki bagaż, z kilku tłomoczków złożony, dał się łatwo umieścić.
— Rozmowa niezbyt była ożywiona, bo turkot dorożki ją zgłuszył. Chłopiec z ciekawością rozglądał się dokoła, panienka posmutniała.
— Cóż, Maniusiu, jakże ci się miasto podoba? zapytał ojciec — ładne?
— Straszne — odrzekła — może mi się tylko tak wydaje... ale...
— Ale co?
— Boję się, ojczulku.
— Dla czego? co cię przeraziło?
— Nie wiem, sprawy sobie zdać z tego nie umiem, drżę, lękam się; w lesie nie jest tak straszno, jak tutaj.
— Dziecko jesteś...
Zapewne; Mania szesnaście lat dopiero skończyła, wychowana w zacisznym wiejskim zakątku, o mieście, zwłaszcza o dużem, z książek tylko i z rycin miała pojęcie. Gdyby przyjechała na czas krótki, dla przyjemności tylko i zobaczenia miasta, możeby na nie z mniejszą spoglądała obawą, ale na zawsze, może na całe życie tu przybywa, a swój dotychczasowy tak miły i spokojny światek opuszcza, więc obawa ją zdjęła. Żal za tem co traci, a niepewność, co wśród obcych, nieznanych ludzi znajdzie.