Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   86   —

mio! przepadł, a tu znowu zaczyna prawie że za mojemi plecami. Jużem się rozjadł i sprawiedliwie powiadam, żebym był tylko zobaczył kto mi takie sztuki robi, to bym nie zważając co będzie, strzelił, jak do jasnej świecy. Coraz tak mnie zwodzili, to tu, to siu, zdeptałem het las... bo mnie ganiali i wodzili do samego rana. Dopiero już na rozwidku dopadłem do miejsca, gdzie naprzód stukało. Patrzę, dąbek ścięty ładnie, przy ziemi, czyściuchno, wierzch odpiłowany i też zabrany, jeno gałęzie zostawione. Szukam śladów, ba! szukajże, zdeptany śnieg w około i skotłowany. Ja sam go najwięcej zdeptałem, biegając od drzewa do drzewa.
„To byli chytrzy złodzieje,“ wtrącił ławnik, „kradli z omanką.“
„A z omanką, proszę prześwietnego sądu, ścinał jeden drzewo naprawdę, drudzy manili i wodzili mnie po lesie.“
„Jakże dalej było? spytał sędzia.“
„Rozwidniło się już całkiem,“ prawił Koguciński, „ludzkich śladów nie oglądałem, bo najwięcej było moich własnych, ale szedłem za śladami sani. Wyraźny był znak, że przyjechał od gościńca, koło dąbka stanął, zawrócił i wywiózł go też na gościniec. Szkapa była tylko na przednie nogi kuta