Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

„Co wam do tego? niech będzie czyj chce, abym wam zapłacił.“
Rozstali się dwaj przyjaciele na krótko.
Po trzech dniach Mateusz znów przyjechał i przywiózł ładne lśniące skórki z dwóch wyder. Abram wydał okrzyk zdziwienia.
„Już?“ zawołał.
„A juści, miałem czekać do żydowskich Trzech Króli?“
„Wy chyba ze złym duchem macie spółkę.“
„Ej, nie bajać, jeno wydry brać i płacić, skórki są piękne, a zachodu kosztowały niemało.“
Po tym handlu nastąpił drugi, dalej trzeci, dziesiąty i tak przez całą zimę i przez następnych dni kilka.
W zgodzie przykładnej był zawsze Abram Pinkt z Mateuszem Sikorą. Chłopu nie uszło żadne żywe stworzenie; które tylko podpatrzył, wyśledził, wyszpiegował, to dostał. Zdradą, podstępem, siatką, samołówką, strzałem, w dzień lub w nocy Mateusz ofiarę swoją zabierał. Abram nieraz myślał, że Mateusz to nie jest prawdziwy Mateusz, ale anioł śmierci dla zwierząt dzikich, tak jak rzeźnik dla swojskich. Abram z taką pewnością nie sięgał do własnej kieszeni po pieniądze, jak Mateusz do cudzego lasu po zwierzynę. Była to zaprawdę śliczna spółka, oparta na pewnych, niewzru-