Strona:Klemens Junosza-Kłusownik.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

tego ja was tak ratowałem w sądzie, bo ja jestem wasz najlepszy przyjaciel...“
„Ekonom się odgraża...“
„Co on się może odgrażać?“
„Powiedział, że się zaczai w lesie z dziesięcioma fornalami, że mnie złapie, zbije na kwaśne jabłko i do kryminału wsadzi...“
„Wy się śmiejcie z tego, Mateuszu, on wam nic nie zrobi, choćby miał stu chłopów.“
„Dla czego?“
„Bo wy nie będziecie taki głupi, żebyście szli do lasu akurat wtenczas, kiedy Barnaba z chłopami na was czeka. Tak mi się zdaje...“
„Ha... i ja tak myślę; niech on czeka na mnie w jednym końcu lasu, a ja gospodarować będę w drugim, i co mi zrobi? Złodziejstwo mi zarzuca, cygan jeden, jak gdybym ja naprawdę złodziejem był. Kupił łotr las, czy co? Kupił zająca czy sarnę?... Kie urosła to drzewina? nie urósł grzyb, czy jagoda z mocy Bozkiej, bez ludzkiego zachodu, bez żadnego kłopotu? Albo i marny zając, czy on dworski, albo chłopski... nie, kto go złapie, ten go ma... Paskudny świat Abramie... żyć nie dadzą, a najbardziej ci psiawiary ekonomy, rządzcy, gajowi... Że to święta ziemia takich nosi cierpliwie...“
„Wy macie recht,“ rzekł po namyśle Abram, „ale na moje pomiarkowanie, żebyście