Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

den znajomy krawiec poratował mnie w tem zdarzeniu... Pan, taki bogaty kawaler, zapewne nie rozumie tej przykrości...
— Właśnie, jak w tym wypadku — rozumiem. Te pieniądze są mi bardzo potrzebne, a innych narazie nie mam.
— Nie może być?
— Mówię ci.
— Panicz bogaty...
— Zkąd można to wiedzieć?
— Wiem. Alboż cała okolica panicza nie zna?
— A swoją drogą przez ten wypadek znajduję się w niemałym kłopocie i zrobisz mi wielką grzeczność, jeżeli pomożesz szukać.
— Ja szukam, ja z całej siły szukam, ale jakoś nie widzę, żeby co leżało.
Szli ciągle, Adam po jednej, Icek po drugiej stronie drogi, schodzili się na środku, rozchodzili ku rowom. Noc tymczasem zapadała szybko, robiło się szaro, coraz szarzej, wreszcie ogarnęła ziemię ciemność. Można jeszcze widzieć kształty człowieka lub konia, ale mały przedmiot, leżący na ziemi, stanowczo już był przed wzrokiem ludzkim ukryty.