Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sumka była spora.
— Kup sobie pani gospodarstwo — namawiał ją Dominik.
— Gdzie mnie już do tego — odrzekła — siły nie mam. Ot, osiedliłabym się w bliskości kościoła, żeby się modlić i płakać...
— A cóż łatwiejszego, moja pani. Za te pieniądze można gdzie w miasteczku niedużem śliczny dworek z ogrodem dostać i będziesz pani siedziała sobie spokojnie, w cieple, w wygodzie...
— Nie, nie! Mój panie Dominiku, skoro zlitowałeś się nad wdową i matką nieszczęśliwą, to najmij mi tu w mieście stancyjkę jednę, jak najtaniej.
— A cóż z pieniędzmi zrobić?
— Co uważacie; złożyć gdzie, żeby były pewne i żeby je na każde zażądanie można odebrać.
— To chyba w banku na procent?
— Wszystko jedno. Zróbcie, jak proszę. Dla mnie tyle tylko zostawcie, żebym na życie miała. Mnie nie trzeba wiele, byle czem się obejdę.
Tak się stało.