Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją z oczu, że może kiedyś zczasem zapomni o niej, ale przypuszczenie, że ktoś inny ją weźmie, wprawiało go w szał zazdrości. I żeby to jeszcze ten kto inny był nieznanym, obcym człowiekiem, przyjezdnym z dalszej okolicy, ale ten spokojny, chłodny, a jednak taki pewny siebie, ten młynarczyk! Na to pozwolić niepodobna, do tego dopuścić nie można, choćby przyszło nawet wyrzec się przyszłości, świetnych związków i tych nadziei różowych, które matka snuła.
Nie da się wziąć siłą, ani podstępem, drogą boczną, to trudno — trzeba pójść utartym gościńcem, legalną drogą, ale on tryumfować nie będzie!
Nie miał Adam nigdy do Janka sympatyi; nawet, gdy jeszcze dziećmi byli, nie lubił go; ale teraz, gdy stanął mu na drodze, jako współzawodnik, jako rywal, znienawidził go tak, że myśleć spokojnie o nim nie mógł. Wciąż stawał mu przed oczami obraz tego silnego a spokojnego człowieka, który z taką obojętnością zagroził mu połamaniem kości.
Nie, niech co chce będzie, ale ten Hanusi nie dostanie. Przecież Janek nie może się