Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od dość już dawna obraz Hanusi nie schodził z przed jego oczu, burzył w nim krew, spokoju nie dawał.
Obojętność dziewczyny jeszcze bardziej podniecała go, a po ostatniem zajściu na koloniach, po zajściu, po którem nie wypadało mu pokazywać się tam więcej, myśl uporczywiej jeszcze, niż przedtem, zwracała się ku Hanusi.
Mógł ją widywać tylko zdaleka, w kościele lub w miasteczku, dokąd przyjeżdżała z babką niekiedy, ale oczywiście widzenie takie było tylko przelotne.
Na ukłon odpowiadała zaledwie dostrzegalnem skinieniem głowy, przyczem nie mógł nawet dostrzedz jej oczu, gdyż unikała jego wejrzenia.
Nieraz przychodziło mu na myśl prosić ojca, aby dawnym obyczajem udał się do Wincentego i prosił o rękę wnuczki; ale wstrzymywała go pycha, wygórowane pojęcia o swej wyższości, nauki Ździebełki, szyderskie i cyniczne uwagi rzekomych przyjaciół, towarzyszów hulanek, wreszcie daleko sięgające plany matki, która przy każdej