Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnął kilka razy bez ceremonii, wstał, wziął czapkę z kąta i zabierał się do odejścia.
— Czas do domu — rzekł — zmęczony jestem, ledwie chodzę. Z powodu pańskich interesów straciłem pół zdrowia, muszę odpocząć, nie będę tu prędzej, jak za tydzień. Co do tej panienki z kolonij, wola pańska, ja się przecie z nią nie ożenię. Chce pan, to dobrze, nie, to drugie dobrze. Niech się pan żeni z hrabianką, z wielką dziedziczką, z kim się panu podoba, aby tylko prędko, bo na moje sumienie, ja już dłużej nie mogę zwodzić tych żydków. Oni swego chcą, oni przeklinać mnie będą. Jeszcze parę tygodni, w najgorszym razie parę miesięcy, mogę kręcić, a potem niech pan sobie robi, co chce. Do widzenia, życzę zdrowia i prędkiego namysłu.
Rzekłszy to, wyszedł i pozostawił młodego człowieka, pogrążonego w dumaniach.
Po chwili wrócił.
— Co chcesz jeszcze? — zawołał Adam.
— Jedno słowo, bagatela, tak jak nic; nawet nie wspominałbym panu, ale w interesie trzeba o wszystkiem wiedzieć.