Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Inni gracze gniewali się i miny mieli kwaśne, Adam tryumfował.
W chwili przerwy Icek zbliżył się do niego i szepnął:
— Jedno słowo.
— Dyabli cię przynieśli znów! — mruknął młody człowiek i wyszedł do numeru.
Icek nie stanął przy drzwiach, jak dawniej, ale usiadł na krześle, z kieszeni wydobył fajkę i zapalił ją bez ceremonii.
— Zawsze nie w porę włazisz i psujesz mi humor.
— Ja się dziwię — odrzekł Icek — gdy trzeba pieniędzy, to Icek jest w porę, a skoro przychodzi do oddania — to nie w porę.
— Mówiłem ci już...
— Aj, aj! żeby to chociaż było oddanie, ale to dopiero gadanie o oddaniu, a pan już się gniewa. Gdzie sprawiedliwość?! Niech pan pomyśli, coby to było gdyby wszyscy ludzie mieli taką niecierpliwą naturę? Ha! Co będzie, jak ja się rozgniewam, jak tamci się rozgniewają? Niech pan pomyśli.
Zrobił minę tryumfującą i puszczając ogromne kłęby dymu, patrzył na młodego człowieka.