Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i błagał, żeby wierzycieli łagodzić i terminy odraczać.
Pierwszym trzeba było dawać bardzo wiele obietnic i prócz tego trochę pieniędzy, od drugiego znów brał Icek sporo pieniędzy, a jeszcze więcej karteczek z obligami, za obietnice bardzo wątpliwe, oraz za malowanie najbliższej przyszłości w możliwie czarnych kolorach.
Z wierzycielami coraz trudniej szło, ponieważ zaczął ich ogarniać niepokój.
Ile razy Icek wjeżdżał do miasteczka, wnet otaczała go gromadka żydów, zdenerwowanych, żywo gestykulujących i ci, zamiast powitać go przyjaznem słowem, życzyć mu poczciwie dobrego roku, rzucali mu tylko krótkie zapytanie:
— Ny?...
Icek w odpowiedzi dawał im dwa wyrazy uspakajające:
— Ny, ny!... — co miało znaczyć w obszerniejszym wykładzie: Bądźcie spokojni, kochani przyjaciele, miejcie odrobinę cierpliwości, wszystko się ułoży porządnie, dobrze i na naszą wspólną korzyść. Nie bójcie się, ponieważ sprawy pilnuje wasz przyjaciel i