Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę, proszę! — mówił Wincenty — niechże pan Adam spocznie i... czem chata bogata...
— Ja — rzekł młody człowiek — dopiero może przed godziną dowiedziałem się, że dziś takie u pana Wincentego zebranie i przybyłem. Może trochę zapóźno, ale...
Dominik nie mógł się wstrzymać od przycinku.
— Nic nie szkodzi — rzekł — bo stoi w Piśmie, że większa radość w niebie jest z jednego nawróconego łajdaka, aniżeli z dziewięćdziesięciu dziewięciu porządnych ludzi.
Talarowski udał, że nie słyszy ani tych słów, ani wtórującego im powstrzymywanego śmiechu.
— Jakże się miewa ojciec, panie Adamie? — zapytał Wincenty, aby coś powiedzieć. — Myślałem, że przybędzie do nas na poświęcenie. Razem wyszliśmy z Sakowa, godziłoby się też razem przy poświęceniu być.
— Ojciec o niczem nie wiedział.
— Ma się rozumieć — wtrącił Dominik — proboszcz z ambony zapowiadał, ale snać te słowa aż do wielkiego folwarku i dworu nie doszły.