Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słyszałem, że pan powrócił, ale przyznaję, że nie poznałbym pana odrazu.
— A przecież, panie Adamie — odrzekł Janek — nie tak znów dawne czasy, kiedy bawiliśmy się razem w Sakowie?
— Tak panie, bawiliśmy się jako dzieci i w Sakowie — ale gdzie nasze dzieciństwo, gdzie Saków? Teraz zupełnie co innego.
— Święta prawda, zupełnie co innego, ludzie odmieniają się.
— Bardzo naturalnie. Dokądże pan Jan wybrał się tak rano?
— Do kowala idę, na Zagrody, obejrzeć robotę.
— Pan ma podobno coś budować.
— A tak, ale to dopiero z wiosną, teraz materyały gromadzę; póki czas, pole karczuję.
— I cóż pan ma stawiać?
— Dom, zabudowania, młyn. A panu dobrze idzie na folwarku?
— Spodziewam się; od wiosny ekonoma przyjmę. Co mi za niewola samemu harować.
— Zapewne.
— Mam czem ludziom płacić. Do widzenia, panie Janie.
— Do widzenia, panie Adamie?