Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzikie, niepohamowane instynkta i namiętności.
Czuł w sobie nadmiar sił i gotów był zerwać wszelkie pęta moralne, ważyć się na wszystko.
Obraz pięknej dziewczyny wywoływał burzę w jego myślach, krew przyśpieszonem, gwałtownem tętnem napływała mu do głowy, oczy nabiegały krwią, ręce się trzęsły.
Nie mógł wysiedzieć dłużej, zerwał się ze stołka, wychylił trunek z butelki, jaka mu wpadła pod rękę i wybiegł do sieni. Po ciemku okulbaczył konia, okiełzał go, wskoczył na siodło i pognał jak wicher, nie zdając sobie sprawy, dokąd jedzie i po co?...
Koń, niekierowany, wpadł na drogę, którą zwykle przebywał i cwałem pędził do domu.
Jeźdźcowi ostry wiatr jesiennego poranku świstał w uszach, ciął w oczy, chłodził twarz rozpaloną. Koń rwał, co miał siły, szalał, bryzgał pianą, nareszcie, wyczerpany zupełnie, począł zwalniać biegu i poszedł stępa.
Z zapienionej szyi, z karku, z piersi, pianą pokrytych buchała para. Adam otrzeźwiał trochę i zaczął przychodzić do siebie.