Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie masz pojęcia, kochany Adasiu — rzekł — jak mi się już ta mieścina sprzykrzyła. Abym tylko wydobył jeszcze kilka dokumentów, niezbędnych do procesu, pakuję manatki i uciekam, gdzie pieprz rośnie. Nie chcę znać tego kąta! Ciebie jednego będzie mi tylko żal, boś cbłopak dobry, ładny, sprytny i szkoda, żebyś się tu marnował. Uroczyste słowo honoru daję, że szkoda, a wiesz, że nigdy nie kłamię.
— Cóż mam robić? — rzekł z westchnieniem Adam.
— Oto mi dopiero pytanie! Co robić? W świat iść, w szeroki świat, zobaczyć dużo, poznać dużo, użyć dużo, przynajmniej miałbyś co wspominać na starość, a tak co? Na wsi widzisz kapustę i konopie, tu w miasteczku brudny zajazd Jojny i fałszowane trunki. A towarzystwo? Powiedz szczerze, czy ty masz tu jakie towarzystwo?
— Przecież czekam na...
— Ha, ha! Alboż to się liczy! Trzyma się z nimi kompanię, bo na bezrybiu i rak ryba, a trzeba przecież z kimś porozmawiać, zjeść, kieliszkiem się trącić, w karty zagrać, ale uroczyste słowo honoru daję, że oprócz