Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— We mnie odmiany żadnej nie masz, jaki wyszedłem, taki wróciłem i przychodzę was powitać z uszanowaniem dla siwego włosa i poczciwości waszej.
To rzekłszy, ucałował rękę Wincentego, Wincentowej i zanim się Anusia spostrzegła, i jej także. Dziewczyna tak się zmieszała, że nie wiedząc, jak odpowiedzieć, uciekła do drugiej stancyi.
— Dziękuję wam, panie Wincenty — mówił Janek — za przychylność, za opiekę nad matką, za wszystko, coście dla nas zrobili, niech wam Bóg nagrodzi stokrotnie. Ubogim gościńcem nie wzgardzicie; nie dar to żaden, ale tylko znak, że miałem was w pamięci.
To rzekłszy, położył przed Wincentym dużą, malowaną ślicznie tabakierkę, a Wincentowej dał niewielki, ale bardzo ładny obrazek w ramach.
— Mam tu jeszcze — rzekł — książeczkę do nabożeństwa dla Hanusi, ale skoro wyszła, to niechże jej pani babka doręczy.
— I na coś ty, chłopcze, tyle kosztu ponosił — rzekł Wincenty. — Takie śliczności! Tabakiera, obraz, książka. Toć ona chyba