Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


VI.

Nazajutrz, zaraz po śniadaniu, Janek zabierał się do wyjścia.
— Tak ci pilno — rzekła matka tonem łagodnej wymówki — posiedziałbyś jeszcze trochę. Prawie nie widziałam cię dziś, ledwie się rozwidniło, pobiegłeś oglądać swoje ubogie dziedzictwo.
— A jakże, matusiu, to pierwsze; fortuna nasza maleńka, inny możeby na nią nie spojrzał, ale ja myślę, że przy Boskiej pomocy będzie nam tu dobrze. Sam lepszego miejsca nie wybrałbym. Wzgórze doskonałe, pole niezgorsze.
— A te pniaki, te pniaki, mój Jasiu, jak ty je wydobędziesz?