Niech jodły i modrzewie, jako w bujnym lesie,
Zagęszcza ją na domu twojego przyciesie!
Pomóż mi krzyża swego drzewo w serce wsadzić,
Żebym czartu do inszej nie dał sie prowadzić, —
Jakich dzisia pełen świat, dla jakich uroni
Nieśmiertelność najpierwszy rodzic nasz, — jabłoni!
Jak się owo dziecko bierze rozkwilone do macierze,
Kiedy, swawolnie, bojąc się chabiny,
Gniewnemu ojcu czyni przeprosiny;
Więc do matki ręce wznosi i ratunku od niej prosi,
Pod nię się tuli, jej zakrywa szatą,
Aż je pojedna z rozgniewanym tatą:
Polsko moja, w tak złej toni, któż cię dźwignie, kto obroni?
Skąd ci tak wcześne supecyje przydą?
Któraż cię Pallas zasłoni egidą?
Apollo swej bronił Troi, Mars przy Rzymie mocno stoi,
Jupiter swemi opiekał się Greki,
Jako wierzyły dawno błędne wieki:
A my dokąd, bliżsi zguby, udamy się z swymi śluby,
Kiedy Niebieski Ociec rozgniewany
Przepuścił gorsze Szwedy, niż pogany?
Pódźmy Boskiej prosić Matki: Aza Polski to ostatki
Pożarte wydrze z łakomej paszczeki
I nie da zginąć Sarmatom na wieki!
Pokaż się nam Matką, Pani! Prosim, upadli poddani:
Broń nas zaszczytem, o Królowa, czułym, —
Tym Cię na wieki Polska czci tytułem!
Ukój Ojca w gniewie srogim, Przeproś winy nam ubogim,
Aby pamiątka w polskim była państwie:
Nie zginie, kto jest w Maryjej poddaństwie!