Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kochaneczek wawrzyn Feba,
Ma odzieży, co potrzeba.
Jabłoń w porosłe gałęzi,
Sama siebie kryjąc, więzi;
Na cytryny, gruszki, wiśnie
Gęsty przez gwałt list się ciśnie.
I wszytek rodzaj skołoźrzy,
Wierzchołka z pniaku nie doźrzy.
Wraz, wzgardzone swym niepłodem,
Zielenią się wierzby przodem,
Więc z nich zrywam latorośle,
Te Marynie pięknej poślę:
Zielonem się niech zabawi,
A niech słuszny zakład stawi.
Ta gra tem się prawem chlubi:
Komu zwiędnie, kto je zgubi
Lub go zbędzie inszym kształtem,
Opłaca zakład ryczałtem.
Więc ja stawiam łańcuch złoty
W grochowe ziarnka roboty,
Choć nie kanak, ni halzbanty,
Na jakiem się zdobył fanty.
A zaś moja stawi dama
Już nie kruszec — siebie sama!
Droższy zakład jej osoby,
Niż złoto węgierskiej proby.
Przyjmie prawo — i gałązki
Pięknemi związuje wstążki;
Pokrowczyk z skóry wierzbowej
Kładzie, by nie wiądł list płowy.
Tak jej miły, tak jej wzięty,
Wespół go chowa z drażnięty,
I z nim sypia i z nim chodzi;
Patrzaj, drewnu co się godzi?
Gdy już długo na nię schodzę
I podejść ją we grze godzę,