Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śniegu i wiatru; odpoczniemy tam sobie nim jeszcze raz postaramy się stąd wydostać; teraz jesteśmy obydwaj prawie doszczętnie wyczerpani. A przytym może ustanie śnieg albo coś innego się zdarzy.
Wstali więc, utorowali sobie drogę do doliny i zaczęli szukać jamy czy jakiegoś suchego kąta osłoniętego od ostrego wiatru i wirującego śniegu. Badali właśnie jedną z pagórkowatych części doliny, o których wspominał Szczur, gdy nagle Kret potknął się i upadł z krzykiem na pyszczek.
— O, moja łapka! — wołał. — O, moja biedna stopka! — i usiadł na śniegu, trzymając tylną łapkę w obu przednich.
— Biedaku! — rzekł Szczur ze współczuciem. — Nie masz jakoś dzisiaj szczęścia. Pokaż łapkę. Tak — ciągnął dalej, przyklękając dla lepszego obejrzenia — skaleczyłeś sobie stopę, to pewna. Poczekaj, wyciągnę chustkę i opatrzę ranę.
— Musiałem nastąpić na jakąś ukrytą gałęź czy korzeń — odezwał się Kret jękliwie. — Ojej! Ojej!
— Rana jest cięta — oświadczył Szczur, przyglądając się bacznie łapce. — To nie od korzenia ani gałęzi. To wygląda na ranę zadaną metalowym narzędziem. Dziwne! — Zastanowił się przez chwilę, patrząc po otaczających wzgórkach i pochyłościach.
— Et, wszystko jedno czym skaleczyło — powiedział Kret, zapominając pod wpływem bólu o gramatycz-