Wyjaśnienie, jak zawsze pod piórem Krzywickiego, sięga daleko, bo aż do obyczajów dyskusyjnych środowiska artystycznego. To żądło docinków zapuszczają w partnerów mrówki literackie i malarskie, usadzone w kawiarni, przy nie kończącej się dyskusji.
Genezę społeczną nowych prądów pojął więc Krzywicki jako rezultat atomizacji grup ludzkich, jako wynik wyosobnienia jednostki w ich obrębie. Odpowiedzialnymi za cały ten proces uczynił warunki życia owej jednostki w ustroju kapitalistycznym. Stąd aprobata, w swojej treści ideowej ograniczona, lecz całkiem daleko sięgająca w zamierzonej przez uczonego treści poznawczej: „Domy dla obłąkanych są archiwum socjologicznym, gdzie najlepiej można badać wpływy otoczenia na naturę ludzką” (WO, 131). Krzywicki bywał pierwszorzędnym stylistą i zdanie to brzmi przecież jak świetny i paradoksalny aforyzm.
To znów powiadał on wprost: „co do mnie, pozbyłem się przesądów i pogardy, z jakimi filister spogląda na morfinistów, samobójców, pochłaniaczów absyntu. Spotkawszy kogoś z nich, raczej czuję chęć uściśnięcia ich dłoni”[2].
Tak pojęta geneza społeczna nadawała symptomom ewolucji kulturalnej przynoszonym przez modernistów piętno pewnej konieczności rozwojowej. Młodą Polskę, a ściślej i dokładniej modernizm, w ten sposób Krzywicki pojmował: jako zjawisko konieczne, ale zjawisko skazane nieuchronnie na przeminięcie. Ta część jego analizy w niejednym przypomina tezy i sposób argumentacji Wacława Nałkowskiego w studium Forpoczty ewolucji psychicznej i troglodyci[3]. Ale w towarzystwie młodych literatów modernistycznych Nałkowski o wiele dalej się zagalopował w obronie „typów ewolucyjnych”, co pod jego piórem oznaczało po prostu rozproszone modernistyczne mrówki.