Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zliczono, po kilku kilometrach leśnej drogi przystanęliśmy w rozprażonym mimo wczesnej godziny zagajniku. Już tam zwijali się górnicy śląscy. Na przestrzał lasu wytyczona prosto przecinka była już wykarczowana. Sąsiedzi — rymarz, murarz, sędzia, podmajstrzy budowniczy — dziwili się dobrotliwie, że profesor umie się obchodzić z łopatą. Tłumaczyłem rzeczowo, że przecież przez całą wojnę sam zarywam ogród. W mojej okolicy przekopywanie na wiosnę ziemi w ogrodach nazywa się zarywaniem. Zarywałem teraz — rów przeciwpancerny. Z ochotą wierzyło się, że czołgi radzieckie są tuż i tyle robota im przeszkodzi, co koniowi wybój na szosie.
Mijały jednak tygodnie i miesiące. Z obronnej improwizacji począł wyrastać system. Majówka dawno się skończyła. Wśród jesiennego błota daremnie było nasłuchiwać frontu w uliczce. W odległej o parę kilometrów Rudawie, w pięknej wsi Nielepice z krzyżem na wapiennej skale, spod którego widać Kraków, budowaliśmy betonowe bunkry. Linia obronna rozrastała się w głąb. W grudniu dotarła tuż pod uliczkę. Ogrody od wschodu położone przeciął nowy rów przeciwpancerny. Jasne było, że siedzimy na pasie, z którego Niemcy zamierzają bronić dostępu na Śląsk, jeśli przyjdzie im oddać Kraków. Z Warszawy, w przejeździe do Zakopanego i do Goszyc, pojawili się Jerzy Andrzejewski, później Czesław Miłosz z opowiadaniami o losach swoich i nie swoich rękopisów.
Czekało się. Czekało się wśród dwóch przepowiedni strategicznych. Jedna już się spełniła. Od tego, czy i druga się spełni, zależał los okolicy. Oto siedząc gdzieś z początkiem lipca na wzgórzach obramujących od północy dolinny rów, jaki od Krakowa ciągnie się ku Krzeszowicom i tam kończy, mówiłem przyjacielowi — tędy najlepiej przeprowadzić linię obronną, obstrzał na dolinę obustronny. Wszyscy podówczas byli strategami!