Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

można przebiedować, wyjazd zaś, szczególnie dla obarczonego rodziną, to katastrofa. I to, a nie żadna oficjalna zapobiegliwość władz, stało się przyczyną, że rynek pracy w Generalnym Gubernatorstwie był nie tylko nasycony — był przesycony do śmiesznego absurdu. O kartę pracy, szczególnie tę dobrą, honorowaną przy łapankach, walczono jako o najskuteczniejszy sposób ochrony przed wyjazdem do Niemiec.
Sytuacja rozwinęła się w ten sposób, że im głębiej w lata okupacji, kiedy mniej więcej wszyscy nauczyli się egzystować w jej warunkach, tym większą groźbą był wyjazd do Rzeszy. Władze musiały się uciekać do środków drakońskich, łapanek i kontyngentów ludzkich, tym więcej, że pompa — urzędy pracy — która powinna była wysysać materiał ludzki do Rzeszy, nie działała, zaczopowana łapownictwem. Były wprawdzie „Arbeitsamty“, których kierownicy pracowali porządnie — ze stanowiska niemieckiego! — i wysyłali wszelką siłę zbędną, lecz stanowiły ułamek całości. Zasadniczo nie widziało się instytucji bardziej przekupnej i mniej skrywającej swoje przekupstwo. Szantaż rzekomego nakazu na wyjazd, byle ściągnąć wykupne, był procesem codziennym, a okresy masowych wyjazdów wiosennych i letnich odrzucały istne góry gęsi, kiełbas i wódki. Doszło wreszcie do tej paradoksalnej sytuacji psychologicznej, że niemiecki kierownik przedsiębiorstwa niesfornemu pracownikowi jako sankcją ostateczną groził słowami: pojedziesz do Rzeszy. I dla przykładu tego lub owego posyłał.
Tak więc robotnik wiedział, że w najlichszych nawet warunkach opłaca się pozostać, a nie jechać. Pozostać, ale jak żyć? Robotnik polski jako klasa społeczna jednak przeżył, a złożyło się na to wiele powodów. Przede wszystkim, zwłaszcza poza wielkimi skupiskami przemysłu i kopalnictwa, robotnik nasz w wielu okolicach nie jest jeszcze