Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od jesieni tu i ówdzie gałąź zamachem ciupagi odtrącił i wiódł, aż się szałas i szopy ukazały.

Dolina, dolina, na dolinie sałas,
cemuz mie dziewcyno do niego nie wołas?...

śpiewał juhas, tańcząc w pochodzie „drobnego“ i wywijając ciupagą nad głową.
Wkroczono w dziedzinę szczęścia.
Poruniło się (zazieleniło z wiosną) pięknie, gdzie okiem spojrzeć, zielono, tylko na turniach śniegu płaty olbrzymie, w źlebach, gdzie do cienia, hrubo go jeszcze na chłopa zwyść (na wysokość).
Jasne białe mgiełki kołysały się nad wierchami.
Zmęczone bydło poczęło się zaraz paść koło szałasu i szóp.
Wiatry halne, a osobliwie ten wielki, co z końca grudnia (z początku listopada) wiał, porobiły szkody, postrząsały kamienie z dachów, a śniegi wielkie, co w zimie, w jagweńcie przed gody (w grudniu przed Bożem Narodzeniem) i potem drugi raz w godniku (styczniu) ku końcu miesiąca spadły, zgniotły szopy dwie krówskie do imentu (zupełnie). Trzeba było naprawiać, ale to się duchem przy telik (tylu) chłopach i wszelkim sprzęcie potrzebnym z domu zabranym robiło.
Koszary jęto stare naprawiać, nowe stawiać,