Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niedźwiedzica śpiska swe młode ucyła:
waruj sie Sablika, on gorsy jak stryła!
Co ja sie nachodzieł, potoków nabrodzieł,
zakielak niedźwiedzia na serce ugodzieł.
Co ja nie nahodzieł i tom i tom stronom,
zakiel my sie ześli w ciasnem miejscu oba.
Hucała dolina, dygotał wirsycek,
kie poseł za pasy z niedźwiedziem Sablicek.
Słońce sie pytało, w doline patrzało,
cy sie hań za pasy biere skała z skałom?
Hmury sie pytały, niebe uciekały,
bo sie im widziało świat sie wali cały!
Pan Jezus sie patrzy — pre Boha żiweho!
Sablik to poluje, chroniem go od złego!...

Lekcej się niedźwiedziowi konało.
Zapamiętał się Sablik w swej grze. Jakoby duchy wszystkich pomordowanych przez siebie niedźwiedzi zwoływał na pogrzeb króla Tatr, z Gorców, od Babiej Góry, z Kralowej Hali i przepastnego Dziumbiru o leśnych szczytach, gdzie polował. Z pod Rohaczów i Wołowca, z Jarząbczej, z Pysznej, z Tomanowy Polskiej, ze Strążysk i dalej z lasów Roztoki, z Pięciu Stawów, z Koprowej, z Ciemnych Smreczyn, z Pod Wysokiej, zewsząd z Tatr wołał duch pobitych przez się potworów. I otoczyły kołem swego brata, straszne groźne, posępne.
Przybywały jeden po drugim, bo Sablik wierzył, że duchy ich tam pozostają i krążą, kędy śmierć im zadano. Przybywały i wieńcem otaczały ostatniego, który do nich przybywał. Piąty, dzie-